wtorek, 30 sierpnia 2011
Podsumowanie
Tak mnie pożegnały Malenovice... Pożegnała mnie jeszcze Eliška, zostawiając mi koło łóżka bardzo miłą karteczkę - list na pożegnanie. I jeszcze kochana pani Naďa pomachała mi z okna o 6 rano :) Takie osoby zapamiętam pewnie do końca życia, choć nie wiem czy je jeszcze spotkam. To wszystko dzięki pewnym gestom, uśmiechom, dobrym słowom. Czasem tak niewiele potrzeba...
Chciałabym zrobić podsumowanie tego czasu. Ostatnio staram się myśleć o życiu jak o takiej długiej pielgrzymce. Bo życie jest pielgrzymką. To był jej pewien etap. Myślę, że każdy etap powinien przybliżać do Celu. Czy ten etap mnie przybliżył? Trudne pytanie... i chyba powinnam odpowiedzieć sobie na nie sama...
Na pewno się wiele nauczyłam. Po pierwsze język. Po drugie wiele różnych czynności na recepcji i w całym hotelu (np. naprawianie windy:p). Po trzecie, i to chyba najważniejsze - wychodzenie do drugiego człowieka, nawiązywanie kontaktu jako pierwsza. Wykorzystywanie różnych możliwości (w tym facebook:]). I wiem, że wciąż muszę się tego uczyć, pokonywać swoje zahamowania, lęki... Nie jest łatwo, ale opłaca się ryzykować :) Co się jeszcze zmieniło po tym etapie "pielgrzymki"? Może to zaskakujące, ale bardzo doceniłam fakt, że przynależę do KK. I to, że tu gdzie mieszkam jest taka jednorodność wyznaniowa. W hotelu i w jego okolicach są same podziały: ten należy do takiego kościoła, ten do takiego, a ten jeździ jeszcze gdzie indziej. A jak to pogodzić w małżeństwie? Które wyznanie wybrać? Tam trzeba być bardzo tolerancyjnym, a przy tym uważać by tolerancja nie przekształciła się w obojętność... Co jeszcze doceniłam? Moja miasta - Głogów i Wrocław :) Ostrava i Frýdek-Místek nie zachwycają wcale, a 'moja miasta' wciąż tak :) Góry - Beskidy zachwycają... do nich chcę powracać! Doceniłam teraz też polskie jedzenie... Czeskie jest dobre, ale jednak zdecydowanie za tłuste bądź za słodkie. Już nie lubię, bo przez nie wróciłam większa o jakiś kilogram :// :P
Będąc tam, zorientowałam się, że jestem uzależniona... ale nie martwię się tym i nie zamierzam pozbywać się tego nałogu... A jest nim HERBATA :) Czarną nie, ale zieloną czy owocową piję codziennie wiele razy :) Lubię rozmawiać przy herbacie, albo pisać bloga... I dlatego już teraz zapraszam na mojego nowego bloga, na którym będę pisać popijając herbatkę ;)
A czy chciałabym jeszcze kiedyś pojechać do Malenovic?
Myślę, że tak... ale kiedy i w jakim charakterze to nie wiem.
Życie pokaże.
wtorek, 23 sierpnia 2011
Na shledanou!
Na zdjęciu Jana i ja na Pustevnach - to był jeden z najpiękniejszych dni tutaj :)
A potem przyszły trudne dni. Nie były by może aż tak trudne, gdyby nie moje nastawienie. Stresowałam się ogromnie, bo przez ostatnie trzy dni mojej pracy w hotelu była grupa Niemców. A ja niestety pamiętam tylko kilka niemieckich słów. A zrozumieć co oni mówią w tak szybkim tempie - to wyczyn! Co się okazało... język nie był zbyt wielką przeszkodą. Sporo Niemców miało czeskie korzenie, jedna pani mówiła perfekcyjnie po niemiecku oraz czesku i w razie czego tłumaczyła. A gdy ktoś chciał coś skserować lub kupić pocztówkę to się nawet na migi dogadaliśmy ;) Niektórzy mówili też po angielsku. Pracowało mi się gorzej z innego powodu. Wspaniała pani Pavlina, którą mogłam spytać zawsze o wszystko poszła na urlop... Czułam, że spoczywa na mnie większa odpowiedzialność, oczekiwano ode mnie wykonywania czynności, których nie umiałam... W dokumentach panował chaos, a ja nie wiedziałam jak to ogarnąć. A do tego zaczęły się upalne dni, a w związku z tym niedobór tlenu na recepcji. To wszystko sprawiło, że zaczęłam odliczać godziny do końca... I się doczekałam! Dziś ostatnie zakupy, podziękowania. Może gdyby nie te trudne dni, to chciałabym tu jeszcze zostać? Kto wie? Ale jak to mówią Czesi, teraz niezmiernie "těším se domůůůůů!" :D
A potem przyszły trudne dni. Nie były by może aż tak trudne, gdyby nie moje nastawienie. Stresowałam się ogromnie, bo przez ostatnie trzy dni mojej pracy w hotelu była grupa Niemców. A ja niestety pamiętam tylko kilka niemieckich słów. A zrozumieć co oni mówią w tak szybkim tempie - to wyczyn! Co się okazało... język nie był zbyt wielką przeszkodą. Sporo Niemców miało czeskie korzenie, jedna pani mówiła perfekcyjnie po niemiecku oraz czesku i w razie czego tłumaczyła. A gdy ktoś chciał coś skserować lub kupić pocztówkę to się nawet na migi dogadaliśmy ;) Niektórzy mówili też po angielsku. Pracowało mi się gorzej z innego powodu. Wspaniała pani Pavlina, którą mogłam spytać zawsze o wszystko poszła na urlop... Czułam, że spoczywa na mnie większa odpowiedzialność, oczekiwano ode mnie wykonywania czynności, których nie umiałam... W dokumentach panował chaos, a ja nie wiedziałam jak to ogarnąć. A do tego zaczęły się upalne dni, a w związku z tym niedobór tlenu na recepcji. To wszystko sprawiło, że zaczęłam odliczać godziny do końca... I się doczekałam! Dziś ostatnie zakupy, podziękowania. Może gdyby nie te trudne dni, to chciałabym tu jeszcze zostać? Kto wie? Ale jak to mówią Czesi, teraz niezmiernie "těším se domůůůůů!" :D
czwartek, 18 sierpnia 2011
powrót do przeszłości
Po trzech dniach pracy pojechałam dziś z radością na wycieczkę! I nie zawiodłam się, było cudownie! :D Zabrała mnie tam Jana - koleżanka, która w hotelu pracuje na recepcji na stałe. Wyruszając, nie wiedziałam, że będzie to wycieczka pamięcią do przeszłości i że odwiedzę te wszystkie miejsca po raz drugi! Wiedziałam, że jakieś 10 lat temu (muszę sprawdzić kiedy dokładnie) byłam z Głogowską Rewią Graffiti na wakacjach w miejscowości Trojanovice :) Mieliśmy tam warsztaty i różne wycieczki. Nie wiem jak to się stało, ale w ogóle nie pamiętałam, że pojechaliśmy kiedyś wyciągiem na górę, tam przeszliśmy przez Pustevny (miejsce, w którym kiedyś mieszkali pustelnicy, teraz są tam piękne drewniane chaty zaprojektowane przez słowackiego architekta), zobaczyliśmy pomnik bożka Radegasta i weszliśmy na szczyt Radhošť, gdzie znajduje się piękna kaplica i pomnik świętych - Cyryla i Metodego. Wybrałam się tam z Janą właśnie dziś i dopiero na miejscu zorientowałam się, że jestem tu po raz drugi... Ciekawe uczucie... trochę mi smutno, że tak niewiele mi zostaje w głowie nawet z tych dobrych chwil, które przeżywam... Ale myślę, teraz już zapamiętam te miejsca i może kiedyś tam kogoś zabiorę. Jest pięknie, ale niestety bardzo tłoczno. Jednak gdy schodziłyśmy z góry już pieszo, to nie było takich tłumów jak na szczycie :) Zapamiętam na pewno tradycyjne w tych okolicach ciasto - frgál (ja wybrałam z nadzieniem gruszkowym - było pyszne!) i tradycyjną także medovinę - miód z alkoholem :D Zapamiętam kolorowe chatki, rzeźby, tą piękną kapliczkę... i te widoki... góry ze wszech stron :) Dodałam zdjęcie z internetu - sama nie pstrykałam, bo Jana miała aparat. A na zdjęcia od niej muszę poczekać. Wycieczka była bardzo udana, cieszę się, że mogłyśmy się z Janą tak dobrze poznać, porozmawiać na tematy śmieszne i poważne...
A jutro jedziemy do miasta Frýdek-Místek :) Chcę kupić sobie jakieś książki w języku czeskim...
Wniosek z dnia:
"Nie wierzę w przypadkowe znajomości, uważam, że każde spotkanie z drugim człowiekiem jest przygotowane przez Pana Boga. Zawsze jest jakiś dalszy ciąg, który okazuje się ważny."
Jan Twardowski
I zagadka: co znaczy po czesku foťak (czyt. fotiak)? :D
A jutro jedziemy do miasta Frýdek-Místek :) Chcę kupić sobie jakieś książki w języku czeskim...
Wniosek z dnia:
"Nie wierzę w przypadkowe znajomości, uważam, że każde spotkanie z drugim człowiekiem jest przygotowane przez Pana Boga. Zawsze jest jakiś dalszy ciąg, który okazuje się ważny."
Jan Twardowski
I zagadka: co znaczy po czesku foťak (czyt. fotiak)? :D
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Takie oto ogłoszenie...
...wisi w hotelu, obok biura pań kierowniczek. Napis oznacza:
"Nie bójcie się zacząć robić to, czego nie umiecie. Amatorzy wybudowali Arkę Noego, a profesjonaliści Titanic."
Heh :D I widzę, że faktycznie panują tutaj zasady pasujące do tego motta... czasem wydaje mi się to szalone...
Ale gdyby nie takie podejście, to nie zostałabym dzisiaj główną "naprawiaczką" windy :D:D
"Nie bójcie się zacząć robić to, czego nie umiecie. Amatorzy wybudowali Arkę Noego, a profesjonaliści Titanic."
Heh :D I widzę, że faktycznie panują tutaj zasady pasujące do tego motta... czasem wydaje mi się to szalone...
Ale gdyby nie takie podejście, to nie zostałabym dzisiaj główną "naprawiaczką" windy :D:D
niedziela, 14 sierpnia 2011
Otwarcie granic
Kolejna niedziela, kolejne przemyślenia ze szczytu. Tym razem weszłam na szczyt Tanečnice - co znaczy tancerka :) Niestety nie było stamtąd żadnych, ładnych widoków, więc wybrałam zdjęcie kościoła, w którym byłam rano na Mszy. I na tym szczycie myślałam o kazaniu. Ksiądz mówił o otwarciu się na innych w oparciu o dzisiejszą Ewangelię. Ewangelia, przypomnę, opowiadała o kobiecie kananejskiej, którą wysłuchał Pan Jezus, mimo że należała do ludu wyznającego innych bogów. Choć był posłany do ludu izraelskiego, spełnił jej prośbę ze względu na jej ufność. Ksiądz mówił o tym, że teraz Kościół jest w pewien sposób otwarty na inne wyznania, że od II soboru watykańskiego Kościół dostrzega w innych wyznaniach wartość. Misjonarze mają za zadanie krzewić chrześcijaństwo, ale także w pełni szanować inne wyznania. Jan Paweł II przecież modlił się razem z przedstawicielami innych religii, nawet z przedstawicielami wierzeń indiańskich! Ksiądz zachęcał do otwartości wobec osób innego wyznania, a nawet wobec niewierzących. Mówił o tym, że zawieranie małżeństwa z osobą niewierzącą nie jest czymś złym, a nawet może to czasem przynieść pewien pożytek Kościołowi (!). Zachęcał do tego, żeby się zastanowić w jaki sposób możemy otworzyć granice... Ja już wiem ;) Myślę, że już wykonałam pewien krok. Teraz jestem już w zupełności pewna, że mój przyjazd do tego "protestanckiego" hotelu nie jest czymś złym, ze nie jest w żaden sposób zdradą Kościoła katolickiego. Jest to mój sposób na otwarcie granic :) Myślę, że takie kontakty pozwalają się katolikom i protestantom uczyć wiele od siebie. Myślę, że było to rzadko spotykane w KK kazanie i bardzo mi się podobało :)
***
Dziś było trochę smutku, trochę rozczarowań. Mniejszych i większych...
Ale były też uśmiechy, uspokajające krajobrazy i moje Kochane siostry na Skype :)
Ale wiem, że pewne pragnienia zostaną zaspokojone dopiero Tam, kiedy wszystko stanie się Nowe...
Tam będą zaspokojone wszystkie nasze pragnienia.... wszystkie... :)
"Nadzieja nie oznacza dostrzec światło, lecz ufność z zamkniętymi oczami."
św. Josemaria Escriva Balaguer
***
Dziś było trochę smutku, trochę rozczarowań. Mniejszych i większych...
Ale były też uśmiechy, uspokajające krajobrazy i moje Kochane siostry na Skype :)
Ale wiem, że pewne pragnienia zostaną zaspokojone dopiero Tam, kiedy wszystko stanie się Nowe...
Tam będą zaspokojone wszystkie nasze pragnienia.... wszystkie... :)
"Nadzieja nie oznacza dostrzec światło, lecz ufność z zamkniętymi oczami."
św. Josemaria Escriva Balaguer
sobota, 13 sierpnia 2011
Żyć znaczy ryzykować...
Często właśnie tędy wychodzę z Malenovic na samotne spacerki...
A dzisiaj chciałabym napisać o czymś bardzo ważnym. O nawiązywaniu kontaktów między ludzkich, także tych "międzynarodowych". Nie chciałam tutaj przyjeżdżać. Dlaczego? Bałam się, że będę się tutaj czuła samotnie. I tak jest, przyznam się szczerze. Dlaczego? Bo nie ma tutaj mojej rodziny, przyjaciół. Bo są ludzie najczęściej innej narodowości, innego wyznania, mówią w języku, którego dopiero się uczę. Jestem tutaj inna. Oni się często dobrze znają, łączą ich wspólne doświadczenia. Czasem, z powodu swej inności wzbudzam zainteresowanie, to prawda. Ale to krótkotrwałe. Krótkie pytania, krótkie odpowiedzi i każdy odchodzi do swoich zajęć. Tylko ja, gdy mam wolne zostaję w hotelu, inni jadą do domu. Jednak staram się zrobić coś w związku z tym poczuciem samotności. Ryzykuję... i często przynosi to efekty :) Myślę, że jest lepiej niż rok temu. Wystarczy czasem, że zaproszę kogoś pierwsza do znajomych na facebooku i zagadam, zaproponuję wspólne zjedzenie posiłku, zacznę zadawać osobiste pytania, poproszę o pomoc, przerwę komuś pracę... wydaje się, że jest to bardzo proste, ale muszę przy tym pokonać wstyd, że popełniam błędy językowe albo przygotować się na to, że czegoś nie zrozumiem. Muszę być też przygotowana na odrzucenie.W relacjach z jedną osoba nie jest tak trudno. Najtrudniej jest, gdy w grupie osób mówią "po naszymu", czyli po śląsku i to bardzo szybko. Wtedy często niewiele rozumiem i nie potrafię się włączyć do rozmowy... Albo trudno jest też w kontaktach z osobami, których drugi język to sarkazm... Jak nie zrozumiem to nie wiem czy to miły żart czy uszczypliwa uwaga...
Ale nie jest tak źle. Z niektórymi osobami rozmawiam na fb lub na skype nawet jak jesteśmy w hotelu tylko w innych pokojach :P Umawiamy się na posiłki, rozmowy, piłkarzyki... :) Ale muszę ryzykować. Usłyszeć czasem, że ktoś nie ma czasu, ma inne plany, albo nie dogadać się z kimś przez jakiś błąd językowy...
I tu pasują cytaty z książki, którą teraz czytam. Przytoczę od razu w tłumaczeniu:
"Problem z naszym wewnętrznym pragnieniem jest taki, że uczy nas pokory. O własnych siłach go nie zaspokoimy - musimy prosić o pomoc innych"
"Żyć i pragnąć oznacza dać pierwszeństwo zranieniu przed samoobroną"
...
A na koniec zagadka językowa :D Co znaczy "barbína"? Podpowiem, że jest to sczeszczone zapożyczenie z języka angielskiego :D
A dzisiaj chciałabym napisać o czymś bardzo ważnym. O nawiązywaniu kontaktów między ludzkich, także tych "międzynarodowych". Nie chciałam tutaj przyjeżdżać. Dlaczego? Bałam się, że będę się tutaj czuła samotnie. I tak jest, przyznam się szczerze. Dlaczego? Bo nie ma tutaj mojej rodziny, przyjaciół. Bo są ludzie najczęściej innej narodowości, innego wyznania, mówią w języku, którego dopiero się uczę. Jestem tutaj inna. Oni się często dobrze znają, łączą ich wspólne doświadczenia. Czasem, z powodu swej inności wzbudzam zainteresowanie, to prawda. Ale to krótkotrwałe. Krótkie pytania, krótkie odpowiedzi i każdy odchodzi do swoich zajęć. Tylko ja, gdy mam wolne zostaję w hotelu, inni jadą do domu. Jednak staram się zrobić coś w związku z tym poczuciem samotności. Ryzykuję... i często przynosi to efekty :) Myślę, że jest lepiej niż rok temu. Wystarczy czasem, że zaproszę kogoś pierwsza do znajomych na facebooku i zagadam, zaproponuję wspólne zjedzenie posiłku, zacznę zadawać osobiste pytania, poproszę o pomoc, przerwę komuś pracę... wydaje się, że jest to bardzo proste, ale muszę przy tym pokonać wstyd, że popełniam błędy językowe albo przygotować się na to, że czegoś nie zrozumiem. Muszę być też przygotowana na odrzucenie.W relacjach z jedną osoba nie jest tak trudno. Najtrudniej jest, gdy w grupie osób mówią "po naszymu", czyli po śląsku i to bardzo szybko. Wtedy często niewiele rozumiem i nie potrafię się włączyć do rozmowy... Albo trudno jest też w kontaktach z osobami, których drugi język to sarkazm... Jak nie zrozumiem to nie wiem czy to miły żart czy uszczypliwa uwaga...
Ale nie jest tak źle. Z niektórymi osobami rozmawiam na fb lub na skype nawet jak jesteśmy w hotelu tylko w innych pokojach :P Umawiamy się na posiłki, rozmowy, piłkarzyki... :) Ale muszę ryzykować. Usłyszeć czasem, że ktoś nie ma czasu, ma inne plany, albo nie dogadać się z kimś przez jakiś błąd językowy...
I tu pasują cytaty z książki, którą teraz czytam. Przytoczę od razu w tłumaczeniu:
"Problem z naszym wewnętrznym pragnieniem jest taki, że uczy nas pokory. O własnych siłach go nie zaspokoimy - musimy prosić o pomoc innych"
"Żyć i pragnąć oznacza dać pierwszeństwo zranieniu przed samoobroną"
...
A na koniec zagadka językowa :D Co znaczy "barbína"? Podpowiem, że jest to sczeszczone zapożyczenie z języka angielskiego :D
piątek, 12 sierpnia 2011
Cestou touhy...
Dzisiejszy post będzie krótki... bo się wciągnęłam w książkę :) Wpadła mi w ręce w bibliotece książka Johna Eldredge "Cestou touhy". Tytuł orginału brzmi "The Journey of Desire" a polskiej wersji "Podróż pragnień". Tego typu książki bywają nudne, bo pewna myśl jest przekazywana na różne sposoby od początku do końca... Ale dziś ta jakoś bardzo mocno trafiła w moje serce...
Spróbuję przetłumaczyć wiersz cytowany w książce. Autor oryginału: Langston Hughes.
"Nevzdávej se snů,
protože zemře-li sen,
je život jak pták se zlomeným křídlem,
jenž létat nemůže.
Nevzdávej se snů,
neb když sen tě opustí,
je život neplodná pláň,
zasněžená a zamrzlá."
Moje tłumaczenie:
Nie porzucaj marzeń,
ponieważ jeśli umrze marzenie,
życie jest jak ptak ze złamanym skrzydłem,
który nie może latać.
Nie porzucaj marzeń,
bo gdy one znikną,
życie staje się jałową glebą,
ośnieżoną i zamarzniętą.
A na zdjęciu... wczorajszy zachód słońca :)
Spróbuję przetłumaczyć wiersz cytowany w książce. Autor oryginału: Langston Hughes.
"Nevzdávej se snů,
protože zemře-li sen,
je život jak pták se zlomeným křídlem,
jenž létat nemůže.
Nevzdávej se snů,
neb když sen tě opustí,
je život neplodná pláň,
zasněžená a zamrzlá."
Moje tłumaczenie:
Nie porzucaj marzeń,
ponieważ jeśli umrze marzenie,
życie jest jak ptak ze złamanym skrzydłem,
który nie może latać.
Nie porzucaj marzeń,
bo gdy one znikną,
życie staje się jałową glebą,
ośnieżoną i zamarzniętą.
A na zdjęciu... wczorajszy zachód słońca :)
czwartek, 11 sierpnia 2011
Otwórzmy oczy jak wiele piękna daje nam Pan :)
Miał być krótki spacerek... takie rozruszanie się po wielogodzinnym siedzeniu na recepcji. A wyszło tak, że chodziłam ponad dwie godziny i napstrykałam mnóstwo zdjęć :) Było cudnie... zdjęcia tego nie ukażą. Było cudnie, bo tak pięknie świeciło słońce, śpiewały ptaki i ja mogłam śpiewać na cały głos i (chyba) nikt mnie nie słyszał ;) W ogóle było dzisiaj śpiewająco, bo jak wróciłam do hotelu to się okazało, że grupa Polaków śpiewa sobie w restauracji pieśni religijne. Wiele z nich znałam, więc przysiadłam sobie w kąciku i śpiewałam. Oczywiście dostrzegli mnie i zabrali do siebie ;) Podobała mi się taka wspólna, ekumeniczna modlitwa :)
A na koniec zagadka: co znaczy po czesku "fotbálek"? :D
A na koniec zagadka: co znaczy po czesku "fotbálek"? :D
wtorek, 9 sierpnia 2011
Smačo!
Tutaj właśnie jestem :) Ach to sluníčko!
Wiem, że mówiąc po czesku cały czas robię błędy i denerwuje mnie strasznie jak słów brakuje... ale dzisiaj jakoś udało mi się sklecić parę całkiem poprawnych wypowiedzi, bo usłyszałam: "Máte výbornou češtinu" Szok i radość :)
Uzbierało mi się kilka nowych, ciekawych słówek. Dowiedziałam się np. że zszywacz to oficjalnie po czesku sešívačka, a tak nieoficjalnie to kůň (koń). Mało tego, zszywki, które się do niego wkłada to oves (owies:D). Koń musi mieć przecież co jeść :D I także w tematyce jedzenia - podobno w Pradze i w Ołomuńcu się często mówi zamiast Dobrou chuť! (smacznego!) po prostu Smačo! [smaczio] :D To chyba takie zapożyczenio-zdrobnienie z polskiego :D
Muszę już kończyć, bo jutro mam CD "cedeczko" to znaczy pracuję Cały Dzień... a dokładniej od 7 do 19. Czas na spááánek :D
Wiem, że mówiąc po czesku cały czas robię błędy i denerwuje mnie strasznie jak słów brakuje... ale dzisiaj jakoś udało mi się sklecić parę całkiem poprawnych wypowiedzi, bo usłyszałam: "Máte výbornou češtinu" Szok i radość :)
Uzbierało mi się kilka nowych, ciekawych słówek. Dowiedziałam się np. że zszywacz to oficjalnie po czesku sešívačka, a tak nieoficjalnie to kůň (koń). Mało tego, zszywki, które się do niego wkłada to oves (owies:D). Koń musi mieć przecież co jeść :D I także w tematyce jedzenia - podobno w Pradze i w Ołomuńcu się często mówi zamiast Dobrou chuť! (smacznego!) po prostu Smačo! [smaczio] :D To chyba takie zapożyczenio-zdrobnienie z polskiego :D
Muszę już kończyć, bo jutro mam CD "cedeczko" to znaczy pracuję Cały Dzień... a dokładniej od 7 do 19. Czas na spááánek :D
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Po pracy...
To był także dobry dzień, ale nie bez trudności... Można powiedzieć, że tutaj, w Czechach, uczę się języka "na własnej skórze". Od dziś już na zawsze zapamiętam co znaczy czeskie słowo žvýkačka. Guma do żucia to jednak podstawowe wyrażenie i bez jego znajomości można mieć przykrości, że tak sobie zrymuję. I wiem już, że nie wszyscy kierowcy autobusów w okolicy są mili i pomocni...
Druga trudność była taka, że pewien pan nie zgłosił się po przyjeździe do mnie, do recepcji. Trudność nie związana z językiem, bo pan jest Polakiem, mamy teraz grupę z Polski :)) Gdy się dowiedziałam, że owy pan jest w hotelu, poprosiłam, żeby mu przekazano, żeby przyszedł do mnie z dowodem osobistym. Potrzebowałam jego dane, żeby je zapisać w Rehosu - specjalnym programie. Musiałam to dziś zrobić. O 19 miałam kończyć pracę i jakoś w tym czasie znalazłam go przy kolacji. Powiedziałam, że poczekam na niego i tym sposobem przedłużyłam sobie pracę do 20, bo dopiero o tej godzinie się pojawił ;P Odrobina asertywności by mi się w tej sytuacji przydała...
Ale gdy skończyłam pracę, wyszłam na taras i ujrzałam taki oto zachód słońca :) To była niezwykła chwila, w rzeczywistości niebo było oczywiście dużo piękniejsze! :)) (w końcu zdjęcie zrobione telefonem ;P)
Druga trudność była taka, że pewien pan nie zgłosił się po przyjeździe do mnie, do recepcji. Trudność nie związana z językiem, bo pan jest Polakiem, mamy teraz grupę z Polski :)) Gdy się dowiedziałam, że owy pan jest w hotelu, poprosiłam, żeby mu przekazano, żeby przyszedł do mnie z dowodem osobistym. Potrzebowałam jego dane, żeby je zapisać w Rehosu - specjalnym programie. Musiałam to dziś zrobić. O 19 miałam kończyć pracę i jakoś w tym czasie znalazłam go przy kolacji. Powiedziałam, że poczekam na niego i tym sposobem przedłużyłam sobie pracę do 20, bo dopiero o tej godzinie się pojawił ;P Odrobina asertywności by mi się w tej sytuacji przydała...
Ale gdy skończyłam pracę, wyszłam na taras i ujrzałam taki oto zachód słońca :) To była niezwykła chwila, w rzeczywistości niebo było oczywiście dużo piękniejsze! :)) (w końcu zdjęcie zrobione telefonem ;P)
Lysá hora
Pierwszą notkę piszę ze szczytu Lysé hory :D No, tak prawie :P Chodzi o to, że zawiera ona przemyślenia, które powstały właśnie tam - na szczycie Łysej Góry, na najwyższym szczycie czeskich Beskidów. Dotarłam tam dziś. Było słonecznie - wkoło i w duszy. Jestem w Malenovicach już 5 dzień. Tata i Zuzia już odjechali. Jak dobrze, że tu byli.
Dziś niedziela... być może dlatego ta słoneczność duszy :) Na pewno dlatego, że dzień zaczęłam z Nim. Byłam na Mszy św. w Malenovicach, na górce Borová. Mszę odprawiał nowy, młody ksiądz - od razu wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. A jaką świetną zrobił stronę internetową! Sami popatrzcie: http://www.farnost.malenovice.eu/index.html :) Polecam też obejrzeć galerię - kościół jest cudnie położony :) Na Mszy spotkałam także Květkę - pokojówkę z hotelu, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem i radością :) Spotkałam się z Nim... także w liturgii słowa... Odnalazłam się zarówno w postaci Eliasza, jak i św. Piotra. Obaj przeżyli ciężkie chwile - zwątpienia, braku zaufania do Pana Boga. Tak tak ja, przed wyjazdem. W ogóle nie chciałam tu przyjeżdżać. Bałam się, stresowałam, spodziewałam się, że tutaj będę się ciągle czuła źle i samotnie. Zarówno Eliasz jak i św. Piotr żałowali tego braku zaufania, przerazili się jakie są jego konsekwencje... ja też. Obaj byli bardzo zaskoczeni w jaki sposób Pan się im objawił, jaki jest. Eliasz najpierw spotkał Pana w ogniu, burzy, trzęsieniu ziemi. Potem był czas zwątpienia... A potem Pan nakarmił go pokarmem, dzięki któremu mógł przejść wiele kilometrów i wejść na górę Horeb i tam spotkać Pana... w lekkim powiewie :) Pan Bóg nas zaskakuje. Nie jest taki, jakiego się spodziewamy. Często nasze wyobrażenia o Nim są zupełnie różne od tego jaki on jest. Dziś bardzo chciałam wejść na tą czeską Łysą Górę. Myślałam, że może przydarzy mi się spotkanie z Nim jak Eliaszowi... Ale On oczywiście mnie zaskoczył, ukazał się po swojemu. Spotkałam Go dziś przede wszystkim w Markétce, w rozmowie z nią. To była wspaniała rozmowa. O naszych rodzinach, o wierze, o nadziei. O tym, że co innego wierzyć w Boga, a co innego wierzyć Bogu. Dziękuję Mu za to spotkanie.
Blog miał być o życiu w Czechach, o języku czeskim i moich przygodach tutaj. Dziś jeszcze takie rozważania duchowe - może dlatego, że jest niedziela.To mój ulubiony dzień tygodnia :)
Dziś niedziela... być może dlatego ta słoneczność duszy :) Na pewno dlatego, że dzień zaczęłam z Nim. Byłam na Mszy św. w Malenovicach, na górce Borová. Mszę odprawiał nowy, młody ksiądz - od razu wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. A jaką świetną zrobił stronę internetową! Sami popatrzcie: http://www.farnost.malenovice.eu/index.html :) Polecam też obejrzeć galerię - kościół jest cudnie położony :) Na Mszy spotkałam także Květkę - pokojówkę z hotelu, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem i radością :) Spotkałam się z Nim... także w liturgii słowa... Odnalazłam się zarówno w postaci Eliasza, jak i św. Piotra. Obaj przeżyli ciężkie chwile - zwątpienia, braku zaufania do Pana Boga. Tak tak ja, przed wyjazdem. W ogóle nie chciałam tu przyjeżdżać. Bałam się, stresowałam, spodziewałam się, że tutaj będę się ciągle czuła źle i samotnie. Zarówno Eliasz jak i św. Piotr żałowali tego braku zaufania, przerazili się jakie są jego konsekwencje... ja też. Obaj byli bardzo zaskoczeni w jaki sposób Pan się im objawił, jaki jest. Eliasz najpierw spotkał Pana w ogniu, burzy, trzęsieniu ziemi. Potem był czas zwątpienia... A potem Pan nakarmił go pokarmem, dzięki któremu mógł przejść wiele kilometrów i wejść na górę Horeb i tam spotkać Pana... w lekkim powiewie :) Pan Bóg nas zaskakuje. Nie jest taki, jakiego się spodziewamy. Często nasze wyobrażenia o Nim są zupełnie różne od tego jaki on jest. Dziś bardzo chciałam wejść na tą czeską Łysą Górę. Myślałam, że może przydarzy mi się spotkanie z Nim jak Eliaszowi... Ale On oczywiście mnie zaskoczył, ukazał się po swojemu. Spotkałam Go dziś przede wszystkim w Markétce, w rozmowie z nią. To była wspaniała rozmowa. O naszych rodzinach, o wierze, o nadziei. O tym, że co innego wierzyć w Boga, a co innego wierzyć Bogu. Dziękuję Mu za to spotkanie.
Blog miał być o życiu w Czechach, o języku czeskim i moich przygodach tutaj. Dziś jeszcze takie rozważania duchowe - może dlatego, że jest niedziela.To mój ulubiony dzień tygodnia :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)